Wednesday, 31 December 2014

Opole zimą



Na zakończenie roku proponuję tyci-tyci wycieczkę po moim rodzinnym "małym-wielkim" mieście przykrytym warstwą białego puchu, widoczki poetyckie, choć myśli me poetyckie nie były, gdy łaziłam po mrozie z aparatem.
 Szczęśliwego Nowego Roku!











Saturday, 27 December 2014

Napoleonka na krakersach


Na pytanie "No i co, jak tam święta?", odpowiadam "+2 kg do statystyk", powinnam jeszcze dodać +10 godzin słodkiego nieróbstwa do aktywności i +kilka do prezentów :)
Teraz szykujmy się na Nowy Rok, kończmy ciasta, jedzmy ostatnie 2014ste kalorie...
  Jeśli nie chce się Wam siedzieć w kuchni, a potrzebujecie na gwałtu rety ciasto na Sylwestra, napoleonka na krakersach to idealny przepis! Robiłam je ucząc się do egzaminów, także nie ma wymówki, że brak czasu!

Składniki:
 2 paczki krakersów (po ok.100g każda tak mi się zdaje)
 750 ml mleka tłustego
 3/4 szklanki cukru
ekstrakt z wanilii
4 jajka
4 łyżki mąki pszennej
4 łyżki mąki ziemniaczanej
łyżka masła

Dno formy wykładamy krakersami.

Do garnka wlewamy 500 ml mleka i zagotowujemy z cukrem i ekstraktem. Pozostałą część mleka dokładnie wymieszać z jajkami i mąkami. Gdy mleko się zagotuje (uwaga, by nie wykipiało!), zmniejszamy ogień, dodajemy mieszankę mączno-jajeczną i dokładnie i szybko mieszamy aż do zgęstnienia (NB: ja się pomyliłam i jajka dodałam bezpośrednio do mleka w garnku, jeszcze przed zagotowaniem, masa i tak się udała, ale trzeba bardziej mieszać pilnować, by się nie przypaliła). Zdejmujemy z ognia i dodajemy masło. Mieszamy, aż do kompletnego rozpuszczenia masła i jeszcze ciepłą masę wylewamy na krakersy w formie. Na wierzchu układamy pozostałem krakersy. Pozostawiamy w lodówce przez całą noc. Przed podaniem można oprószyć cukrem pudrem.


Wednesday, 24 December 2014

Tort czekoladowy z marcepanem




To moja propozycja na święta, wyszperana na stronie Cukiernii Lidla i wbrew pozorom bardzo szybka w przygotowaniu (jeśli mamy w domu wszystkie składniki, oczywiście). Może warto zaopatrzyć się w co niezbędne i upiec go na drugi dzień świąt, jeśli zabraknie słodkiego? (czy to w ogóle możliwe?!).
 Dużo rodzinnego ciepła, szczerych życzeń przy opłatku (nawet jeśli słyszymy tylko "Wszystkiego dobrego!"), chwilowego powiększenia żołądka i hojnego dzieciątka/aniołka czy co tam u Was przywozi prezenty pod choinkę!
 Wesołych świąt!
Ania

Składniki:
Biszkopt:
 6 jajek
100 g cukru
150 g ciemnej czekolady
120 g masła
120 g mąki
łyżeczka proszku do pieczenia
2 łyżki powideł śliwkowych

Poncz:
cukier waniliowy
3/4 szklanki wody
4 łyżki cukru
4 łyżki rumu

Polewa:
150 g ciemnej czekolady
150 ml śmietanki 30%
dwie łyżki masła

250 g masy marcepanowej
300 g powideł śliwkowych




Przygotowujemy biszkopt. Rozpuszczamy masło z czekoladą (np. w mikrofali), mieszamy z powidłami i zostawiamy do wystudzenia. Jajka mieszamy z cukrem i ubijamy mikserem na puszystą pianę (u mnie chwilę to trwało). Dodajemy przestudzoną czekoladę, masło i powidła i delikatnie mieszamy.
Piekarnik nastawiamy na 180 stopni, a spód tortownicy wykładamy papierem do pieczenia. Mąkę mieszamy z proszkiem do pieczenia i przesiewamy do miski z resztą składników. Bardzo delikatnie mieszamy, jedynie do połączenia. Masę przekładamy do tortownicy i pieczemy przez ok.40 minut (do suchego patyczka).

Biszkopt studzimy w uchylonym piekarniku (można raz sobie nim rzucić - gorącą blachę zrzucamy z ok. 50 cm na podstawiony koc - podobno dzięki temu uciekają pęcherzyki powietrza i biszkopt nie opada - metoda dla przesądnych :)), odwracamy do góry nogami, by wierzch był płaski i kroimy na dwa blaty.



Przygotowujemy poncz. Wodę gotujemy z cukrami (aż do rozpuszczenia), studzimy i dodajemy rum lub inny alkohol. Nasączamy dolny blat ponczem, wykładamy ok. 2/3 konfitury śliwkowej i dokładnie rozprowadzamy po cieście, kładziemy na to drugi blat, nasączamy go resztą ponczu, smarujemy pozostałymi powidłami. Masę marcepanową wałkujemy na cienki placek wielkości góry ciasta i kładziemy na wierzch.



Przygotowujemy polewę. Śmietankę podgrzewamy w garnku (nie gotujemy!), wrzucamy połamaną czekoladę i pozostawiamy przez kilka minut, po czym mieszamy aż do otrzymania gęstego sosu. Dodajemy masło i mieszamy do rozpuszczenia. Moja polewa z niewiadomych powodów się rozwarstwiła, ale zmiksowałam ją blenderem i znów była ładnie gładka :) Odstawiamy do przestudzenia i rozsmarowujemy po cieście, po czym wkładamy do lodówki (lub na balkon, gdy na zewnątrz zimno!), by polewa stwardniała.

Można udekorować cukrem pudrem (choć nie chcę wam gwarantować, czy będzie trzymać, czasem cukier wilgotnieje i znika, podzielę się spostrzeżeniami), ja wycięłam gwiazdkę w kartoniku i ją odbijałam jako dekorację :)

Jeszcze raz Wesołych!





Sunday, 21 December 2014

O życzliwości




Ciągle słyszymy, by "w świątecznej gonitwie nie zgubić ducha świąt", rok w rok media używają tego przemielonego tysiące razy stwierdzenia i przysięgam, że moje wewnętrzne poczucie słownej estetyki się buntuje. Poza tym uważam, że duch świąt jest wiecznie żywy i daleki od bycia zagubionym.
W piątek udało mi się bez opóźnień wrócić do kraju, ale takiego ładunku pozytywnej energii jak w tym dniu nie dostałam chyba nigdy. Dzień zaczął się cienko, bo moja walizka ważyła 30 kg i prawie spadłam przez nią ze schodów, a także zwaliłam skuter na chodniku i władowałam ją do błota. Ale potem było już tylko lepiej. Poznana w pociągu laska podzieliła się biletem do metra i pomogła znieść mój "skarb" ze schodów, a potem w paryskim metrze 4 inne osoby udzieliły mi pomocy, choć o nic nie prosiłam. Musiałam wyglądać naprawdę marnie, taszcząc ten wielgachny bagaż schodek po schodku (choć przyznam szczerze, że pakując się jeszcze w domu liczyłam na czyjąś bezinteresowną pomoc). Te akty dobroci naprawdę wprawiły mnie w dobry humor, choć od rana pękała mi głowa, a ja oczywiście nie wzięłam ze sobą żadnego panadolu. Czekając na autobus na lotnisko zagadała do mnie Hiszpanka, z którą miło trajkotałam przez dłuższy czas oczekiwania (niestety, ona też nie miała środków przeciwbólowych).
  Łeb mi naprawdę zaczął puchnąć już na lotnisku, próbowałam polować na Polaków lecących Wizzairem do Gdańska i wyżebrać od nich jakieś proszki, ale marnie mi to szło, Francuzi nie sprzedają leków poza apteką, więc w końcu zagadałam do siedzącego koło mnie faceta, który gdybym się uparła, mógłby wyglądać podejrzanie terrorystycznie. Z mojego pytania zrozumiał tylko "paracetamol", ale wyciągnął jakieś proszki i nawet poszedł dla mnie po szklankę wody. Nawet nie zastanawiałam się czy to nie kolumbijskie narkotyki tylko dziękowałam mu solennie, a gdy przeszedł mi ból głowy prawie rozpłakałam się ze szczęścia.
Zmierzam do tego, że świat pełen jest życzliwych ludzi, którzy nawet w przedświątecznej "pełnej gonitwy" atmosferze udzielą nam pomocy (choć może pod warunkiem, że wyglądamy mało, nieporadnie i jakby bardzo pękała nam głowa - tak jak ja). Humor i wiara w ludzi poprawiły mi się na pewno aż do Wigilii albo pierwszych wyprzedaży.
  I nawet gdy pierwsze na co natknęłam się w Polsce po przylocie to problemy, to optymistycznie pomyślałam "Nie ma to jak w domu." :)
 Miłych przygotowań! :)

Thursday, 18 December 2014

Cupcakes cynamonowo-jabłkowe z migdałami


Jakoś mało świątecznie u mnie na blogu, tak więc tutaj niewielki przepis w sam raz na Boże Narodzenie (bo migdały i dużo cynamonu). Zostało mi trochę ciasta z poprzedniego przepisu, wymieszałam go z migdałami w proszku i tak o to powstała migdałowa kruszonka! Nie jest niezbędna, zwłaszcza, że jej nie widać pod warstwą lukru. Beziki to też mała kropka na i, która została mi z nadmiaru bezy na cytrynowy stawik, spokojnie można je pominąć, to jabłka w karmelu grają tutaj pierwsze skrzypce! :)

Składniki:
Muffiny:
200 g jabłka pokrojonego w drobną kostkę
2 szklanki mąki
pół szklanki zmielonych migdałów
2/3 szklanki brązowego cukru
1 jajko i jedno żółtko (bo białko idzie do lukru)
łyżeczka sody oczyszczonej
łyżeczka proszku do pieczenia
pół szklanki oleju
szklanka mleka
dużo cynamonu (lub przyprawy do piernika)
ekstrakt waniliowy

Lukier:
białko
cukier puder

Jabłka w karmelu:
cukier
woda
jedno jabłko pokrojone w paski
przyprawa do piernika



Zrobić muffiny: mokre składniki wymieszać z mokrymi (czyli jajko/a, olej, mleko no i dla mnie jabłka są bardziej mokre niż suche, więc je też), suche (czyli resztę, mój ekstrakt waniliowy jest w proszku) z suchymi, wypełniać foremki tak gdzieś do 2/3 wysokości, ew. ułożyć na wierzchu kruszonkę, piec w 180 stopniach przez ok.15 min (aż się zrumienią).




Wystudzić. Przygotować lukier. Do białka dosypać cukru pudru i wymieszać. Lukier ma być bardzo gęsty, jeśli jest za rzadki to należy dodać więcej cukru.
Udekorować muffiny i zostawić do zastygnięcia.

Na patelnię wrzucić cukier i przyprawę do piernika/cynamon i dodać odrobinę wody. Pozwolić, by zaczął tworzyć się karmel, po czym wrzucić kawałki jabłek i zostawić je na chwilę, by ładnie się skarmelizowały po czym delikatnie odwrócić, by druga strona też załapała się na trochę słodyczy.
Zdjąć z patelni i ostygnięte jabłka układać na wierzchu muffinek.

Smacznego! :)



Sunday, 14 December 2014

Bezowo-cytrynowy stawik z kruchymi kaczuszkami



Uwielbiam tartę cytrynową z bezą, lemon curd mogłabym wyżerać kilogramami ze słoika, tak więc gdy tylko koleżanka powiedziała mi o konkursie cukierniczym, w którym trzeba "wymyślić na nowo" jedno ze znanych francuskich ciast, od razu wiedziałam, co chcę zrobić! To taka tarta na odwrót, bezowa baza wypłeniona lemon curdem i kruche ciasteczka udekorowane masą marcepanową na wierzchu. Prawda, że wyszło uroczo? Po raz kolejny podkreślam, że ze wszelkich manualnych dekoracji jestem totalna noga, więc tym bardziej się cieszę z moich krzywych kaczek :)

Składniki:
Beza: (na "stawik" i wiele innych małych bez, chyba spokojnie możecie zminiejszyć składniki o 1/3)
- 4 białka z jajek "M"
- 230 g cukru kryształ

Lemon curd:
- 2 żółtka
- 2 jajka
- 130 ml śmietanki 36%
- 2/3 szklanki cukru
- sok z dwóch cytryn
- dwie łyżeczki mąki ziemniaczanej
- łyżka masła

Kruche ciasteczka:
- 100 g masła
- szklanka mąki
- 5 łyżek cukru
- 1 jajko



Bezowy stawik:
  Jajka ubić na sztywną pianę po czym małymi porcjami dodwać cukier, wciąż ubijając. Miksować tak długo, aż kryształki cukru nie będą wyczuwalne (wiedząc, że mój mikser marnie miętoli, niezbyt mi się to udało). Przełożyć do rękawa cukierniczego i wycisnąć podstawę, po czym zrobić "ścianki" (aby nie opadły, można docisnąć wewnątrz dodatkowy okrąg, który będzie je podtrzymywał - przyjrzyjcie się mojej bezie wewnątrz w razie wątpliwości). Suszyć w 100 stopniach (nie więcej!) przez ok. 2,5 godziny.


Lemon curd:
 Wszystkie składniki oprócz masła wymieszać w rondelku, wstawić na mały ogień i, nieustannie mieszając, zagotować. Zdjąć z ognia i do gorącego curdu dodać masło, mieszać aż do rozpuszczenia, szybko przełożyć do miski i przykryć folią spożywczą, dociskając do powierzchi, by nie otworzył się kożuch. Zostawić do ostygnięcia.


Zagnieść ciasto z podanych składników. Na początku zrobiłam ciasto tylko na żółtkach, ale białko jest konieczne, by ciastka nie kruszyły się podczas dekoracji. Dodałam je dopiero do pozostałej części ciasta, więc ciasteczka są pseudo-kruche, ale cóż, c'est la vie.
 Reką robić małe kółka i wykrawać kaczuszki (to nie jest trudne!), zrobić liście do lilii wodnych tworząc małe pacmany :)


  Włożyć do lodówki, by stwardniały, a w międzyczasie rozgrzać piekarnik do 180 stopni. Piec przez ok. 15 min aż do zbrązowienia. Gdy przestygną, udekorować je zabarwionym lukrem lub tak jak ja masą marcepanową.



Do stawiku przełożyć lemon curd, wyrównać szpatułką. Ułożyć kaczuszki i liście.

Z masy marcepanowej ułożyć małe lilie wodne. Uśmiechnąć się do swojego dzieła :)



Saturday, 6 December 2014

Świąteczne Bordeaux


Wczoraj zrobiłam małą rundkę po mieście w poszukiwaniu świątecznej atmosfery, ale, szczerze mówiąc, klimat nie jest zbyt sprzyjający. Bez śniegu nawet kilka lampek wygląda średnio świątecznie, a tak w ogóle mam wrażenie, że na obrzeżach miasta jest więcej dekoracji niż w centrum. Może moje marudzenie wynika z tego, że przez 2 lata mieszkałam w Strasburgu, tam świąt i niemieckich emerytów było nawet za dużo :)




Po drodze weszliśmy do słodko (dosłownie!) urządzonej cukierni. Ceny już nie takie słodkie :)



W centrum miasta wypatrzono świąteczne UFO.



I na zakończenie jeszcze jeden słodki akcent :)




Wednesday, 3 December 2014

Listopad w Bordeaux. Nawet nie tak deszczowy.

Listopad w Bordeaux był niesamowicie ciepły, jeszcze niecały tydzień temu chodziłam w podkoszulku i kurtce zimowej i czułam się jak w łaźni, ale przyszedł pierwszy grudnia i buuum! Temperatura spadła do zera. Magia świąt czy inna cholera? :)
  W listopadzie było kilka ciast, jedna wycieczka i dwa koty pod opieką.


Gaston to przemiły kot, który najpierw się chował pod szafkę i reagował paniką na każdy dźwięk, ale dzięki cierpliwemu głaskaniu mruczy teraz u mojego boku. Żaden pluszak nie ma tak świetnego futerka jak on :) Mam nadzieję, że jeszcze przed świętami uda mu się znaleźć rodzinę!



Wycieczka do St Emilion to jedyny moment w listopadzie, gdzie z własnej woli ruszyłam się poza Bordeaux. Cóż, lubię siedzieć w domu, ale już niedługo czekają mnie duuuuuże podróże, więc próbuję nasiedzieć się na zapas :)


To canelés, na blogu możecie już znaleźć dwa przepisy na te regionalne babeczki, zawsze zadziwia mnie jak to się dzieje, że jedna może kosztować aż 2 euro. To tylko mleko, jajka, cukier i mąka! I do tego domowe są o wiele lepsze!



I czy moje aż tak bardzo wyglądem odbiegają od oryginału? :)


Dyniowa historia, czyli co zrobić z półtora kg dyni epizod 2 (na pewno nie ostatni!).

Co roku obiecuję sobie, że w końcu zrobię zdjęcia złotym czubkom drzew i liściom z nich opadającym i jak co roku myślę "w kolejnym roku". Ale weź tu aparat i idź na ten deszcz...
Obiecuję za to, że w grudniu dokładnie obfotografuję dekoracje świąteczne w Bordeaux! :) Trzymajcie kciuki, żeby nie padało!