Sunday, 21 December 2014
O życzliwości
Ciągle słyszymy, by "w świątecznej gonitwie nie zgubić ducha świąt", rok w rok media używają tego przemielonego tysiące razy stwierdzenia i przysięgam, że moje wewnętrzne poczucie słownej estetyki się buntuje. Poza tym uważam, że duch świąt jest wiecznie żywy i daleki od bycia zagubionym.
W piątek udało mi się bez opóźnień wrócić do kraju, ale takiego ładunku pozytywnej energii jak w tym dniu nie dostałam chyba nigdy. Dzień zaczął się cienko, bo moja walizka ważyła 30 kg i prawie spadłam przez nią ze schodów, a także zwaliłam skuter na chodniku i władowałam ją do błota. Ale potem było już tylko lepiej. Poznana w pociągu laska podzieliła się biletem do metra i pomogła znieść mój "skarb" ze schodów, a potem w paryskim metrze 4 inne osoby udzieliły mi pomocy, choć o nic nie prosiłam. Musiałam wyglądać naprawdę marnie, taszcząc ten wielgachny bagaż schodek po schodku (choć przyznam szczerze, że pakując się jeszcze w domu liczyłam na czyjąś bezinteresowną pomoc). Te akty dobroci naprawdę wprawiły mnie w dobry humor, choć od rana pękała mi głowa, a ja oczywiście nie wzięłam ze sobą żadnego panadolu. Czekając na autobus na lotnisko zagadała do mnie Hiszpanka, z którą miło trajkotałam przez dłuższy czas oczekiwania (niestety, ona też nie miała środków przeciwbólowych).
Łeb mi naprawdę zaczął puchnąć już na lotnisku, próbowałam polować na Polaków lecących Wizzairem do Gdańska i wyżebrać od nich jakieś proszki, ale marnie mi to szło, Francuzi nie sprzedają leków poza apteką, więc w końcu zagadałam do siedzącego koło mnie faceta, który gdybym się uparła, mógłby wyglądać podejrzanie terrorystycznie. Z mojego pytania zrozumiał tylko "paracetamol", ale wyciągnął jakieś proszki i nawet poszedł dla mnie po szklankę wody. Nawet nie zastanawiałam się czy to nie kolumbijskie narkotyki tylko dziękowałam mu solennie, a gdy przeszedł mi ból głowy prawie rozpłakałam się ze szczęścia.
Zmierzam do tego, że świat pełen jest życzliwych ludzi, którzy nawet w przedświątecznej "pełnej gonitwy" atmosferze udzielą nam pomocy (choć może pod warunkiem, że wyglądamy mało, nieporadnie i jakby bardzo pękała nam głowa - tak jak ja). Humor i wiara w ludzi poprawiły mi się na pewno aż do Wigilii albo pierwszych wyprzedaży.
I nawet gdy pierwsze na co natknęłam się w Polsce po przylocie to problemy, to optymistycznie pomyślałam "Nie ma to jak w domu." :)
Miłych przygotowań! :)
Subscribe to:
Post Comments (Atom)
No comments:
Post a Comment