Gdy tylko nabyłam kartę kopenhaską (nie mogę się jej nachwalić!), obudziła się we mnie dusza predatora - odwiedzić jak najwięcej miejsc! A było z czego wybierać!
W pierwszym dniu zdecydowałam się na rejs statkiem po otaczających Kopenhagę kanałach, żeby zobaczyć, co najważniejsze i ewentualnie dowiedzić piechotką.
Pani na łódce nawijała w trzech językach jednocześnie: po duńsku, angielsku i hiszpańsku. Szacun.
Innego dnia wybrałam się do browaru Carlsberg (założonego w 1847 roku w Kopenhadze). Znajduje się tam między innymi największa kolekcja piw na świecie.
Oryginalna syrenka została ufundowana przez syna założyciela browaru, Carla Jacobsena. Kopia widoczna na zdjęciu. |
W cenie biletu zawarte są dwa napoje: piwa lub tzw. softy. Wzięłam sobie jedno piwo i wodę. Z moją słabą głową już o 11 byłam lekko pijana, a tu trzeba zwiedzać dalej...
Potem zwiedziłam dwie wieże, pałac i dwa muzea i zdążyłam wytrzeźwieć. Późnym popołudniem udałam się pod Kopenhagę do Kastrup, aby zobaczyć Den Blå Planet - ogromne duńskie akwarium.
To samica, bo ma duży brzuch. |
Do Akwarium poszłam 23 czerwca, noc świętego Jana i pracownicy przygotowywali taras na wieczorną imprezę. Mi pozostało tylko pozazdrościć gościom.
Ogrody Tivoli to jedna z największych atrakcji Kopenhagi.
Za wstęp trzeba zapłacić (z kartą kopenhaską wejście za darmo), a jeśli chcemy skorzystać z kolejek górskich, karuzel etc. wyciągamy portfel po raz drugi. W Tivoli znajdziemy też wiele restauracji, ale ceny w nich były horrendalnie wysokie! Ogród sam w sobie jest jednak prześliczny.
Trafiliśmy na przedstawienie na podstawie baśni o dzielnym, ołowianym żołnierzyku Andersena. |
Jak widać nawet muzeofob znajdzie w Kopenhadze coś dla siebie!
No comments:
Post a Comment