Wednesday, 24 September 2014

Matura z wf-u - jak ja to przeżyłam?! - część 2

Wkleiłabym zdjęcie bieżni, na której biegłam maturę (jak to w ogóle brzmi!), ale zgubiło się w otchłani komputera.
Stąd ten inspiriujący obrazek z lifehack.org
Nastrój mam wybitnie sportowy, bo jutro poprowadzę po raz pierwszy w życiu zajęcia fitness, wczoraj przerobiłam przygotowany program i trochę się boję, że uczestnicy padną mi jak muchy po połowie... Cholera, a na papierze wszystko wyglądało tak prosto.

Dzisiaj wracam do ostatniego testu, jaki musiałam zdać na maturze z wf-u - lekkoatletyka! Wcześniejszy wpis znajduje się tutaj, zapraszam do przeczytania, by ogarnąć kontekst. Zapomniałam sprecyzować jedną ważną rzecz: we Francji zdaje się maturę ze wszystkich przedmiotów, więc egzamin maturalny z wf jest obowiązkowy. Jeśli ktoś ma problemy ze zdrowiem, to testy są dla niego modyfikowane, ale generalnie rzecz biorąc nie ma zmiłuj. Nie ma zwolnień. Nie ma, że boli.

  • Lekkoatletyka
Zdawałam bieganie, ale do wyboru był jeszcze inny sport, pięcioskok,o wiele mniej męczący, ale ileż mogłam wyskakać z moimi krótkimi nóżkami, wiedząc że zaokrągliłam sobie wzrost w dowodzie do 160 cm? Pięcioskok to dyscyplina istniejąca chyba tylko we francuskich szkołach, polega na rozbiegnięciu się, wybiciu się jedną nogą, podskoczeniu na niej jeszcze raz (czyli już dwa skoki) i potem na zmianę aż do pięciu i z pupą w piachu. Na dużą część oceny (4 albo 6 punktów, już nie pamiętam) składało się zaplanowanie swoich własnych wyników. Dysponowało się pięcioma skokami i jeśli, nie daj boże, skakałeś za daleko to może i ocena za wynik szła trochę w górę, za to plan leciał bardzo w dół. Nie będę bardzo krytykować tego systemu, bo bardzo kiepskim osobom te punkty z planowania pozwalały podciągnąć ocenę.
  Ja tu gadu-gadu o skakaniu, ale przecież biegałam... Ten test był w moim odczuciu najważniejszym, z myślą o nim zaczęłam biegać (i nawet się w to wciągnęłam!) trzy lata przed nim, liczyłam na podciągnięcie oceny z wf-u, a szczególnie zrekompensowania mojego ułomnego stania na rękach - nie skłamię, mówiąc, że tu chodziło o udowodnienie sobie samej, że mogę dużo.
 Test polega na trzykrotnym przebiegnięciu w jak najkrótszym czasie 500 m, pomiędzy każdą pięćsetką mamy 10 min na zebranie sił. Dystans wydaje się krótki (u nas to były dwie rundki dookoła stadionu), ale gdy biegnie się z całych sił, to nagle taki krótki nie jest, płuca palą, a serce wystawia silną wolę na próbę. Żeby skomplikować życie (przypomnę, że regułą we Francji jest: "if you can keep it simple, keep it complicated"), przed pierwszym i drugim biegiem należy przewidzieć, jaki będzie się miało czas. Łącznie można pomylić się o 2 sekundy. Potem punkty za plan (bodajże 3/20) lecą z łeb na szyję. Wiecie ile to jest dwie sekundy przy łącznie kilometrowym dystansie? Tyle, co podrapanie się po nodze. Oczywiście wszelkie zegarki, stopery czy telefony są zabronione, dla ułatwienia po 250 m nauczyciel krzyczy nam nasz czas. Trzecią pięćsetkę możemy pobiec jak nam się podoba, nie musimy trzymać tempa.
  Chwała Bogu, że mieliśmy próbną maturę, dzięki temu dowiedziałam się wiele o sobie samej, że np. nie doceniam moich własnych możliwości w momencie stresu. Na każdym okrążeniu pobiegłam jakieś 4 sekundy za szybko, dlatego na maturze wiedziałam, żeby z planu odjąć po trzy sekundy.
  Pierwsze okrążenie przebiegłam w 1:53, drugie w 1:52, wydawało się, że bardzo dobra ocena jest w zasięgu mojej ręki. Plan był zrealizowany, a ja miałam 10 minut przerwy. No i tu zaczął się horror.
   Ta przerwa to był koszmar. Wiedziałam, że muszę pobiec jeszcze raz. Byłam jednak zmęczona, jak nigdy. Ten kilometr wyciągnął ze mnie wszystko. Przed testem zadbałam o to, by zjeść coś z dużą ilością cukru, wypiłam red bulla (nie liczyłam na skrzydła, wystarczył mi porządny kop), pomiędzy przerwami piłam to żarzące się w nocy świństwo, Powerade'a. To wszystko jednak nie pomagało. Stanęłam na starcie, w miarę dobrym tempie przebiegłam pierwsze okrążenie, ale kolejne było najdłuższym dystansem w moim życiu. W planach miałam padnięcie na ziemię i udawanie, że zemdlałam, ale powstrzymywała mnie myśl, że musiałabym przez to wszystko przechodzić jeszcze raz. Znajomi i nauczyciele dopingowali, zakazali się zatrzymywać stwierdziłam, że chyba zacznę iść, bo lepiej dojść do mety niż biec. Wciąż biegłam, ale mój finisz to chyba najsłabszy finisz w historii biegów.
  Zakazli mi się kłaść, ale nie posłuchałam i ległam na ziemię. Przyjaciółka wcisnęła mi krówkę-ciągutkę do ust, pamiętam, że zjadłam tylko połowę, którą i tak potem zwróciłam (a nawet nie wiecie jak ceniliśmy polskie cukierki!). Matura spowodowała hipoglikemię, przez cały weekend jadłam jak wróbelek.
To wszystko straszne, prawda? Na samo wspomnienie przechodzą mnie ciarki (choć jakoś mniej, gdy to wszystko napisałam). ALE! Wyliczyłam sobie, że ten bieg był warty coś ok. 17/20,bo nawet ostatnie okrążenie nie było aż tak wolne jak myślałam. Oficjalnie ocen z poszczególnych testów nie znaliśmy, za to z całej matury miałam 15, więc ten bieg na pewno nieźle podreperował mój wynik!
  Jaki jest morał z tej historii? Ano, należy regularnie oddawać krew. Przez całą klasę maturalną tego nie zrobiłam, bo bałam się o formę, w końcu wybrałam się po maturze i wyszło, że mam bardzo duży niedobór żelaza, zapewne stąd tak marnie zniosłam trzeci bieg. A nie wspomnę już, że oddawanie krwi jest szlachetne, ratuje życia etc. etc., mam nadzieję, że wszyscy to wiedzą :)

  Myślicie, że kiedyś wprowadzą w Polsce maturę z wf-u? Jaką dyscyplinę chcielibyście wtedy zdawać?


2 comments:

  1. Ja bym na pewno zdawała lekkoatletykę, a nigdy w życiu gimnastyki ;)

    ReplyDelete
    Replies
    1. Gimnastyka była obowiązkowa niestety >.<

      Delete