Sunday, 25 January 2015

Ciasteczka bananowe z płatkami owsianymi i czekoladą



We francuskich bibliotekach różnego rodzaju poradniki czy książki niebeletrystyczne stanowią lwią część zbiorów. Uwielbiam poczuć się jak w księgarni i zabrać ze sobą do domu książki kucharskie, nic za nie nie płacąc! (oczywiście trzeba je zwrócić, ale 4 tygodnie to wystarczająco, by się nimi nacieszyć).


Akurat ta książka przyciągnęła mnie kolorową okładką i dużą ilością pięknych zdjęć (jestem jak dziecko, wiem). Postanowiłam przetestować choćby jeden przepis.


Poezja. Już surowe ciasto z miski mogłabym wyjadać łyżką, a upieczone ciasteczka są równie dobre! Ale z drugiej strony czy coś z masłem i cukrem nie mogłoby być dobre? :)

Składniki: (na ok. 30 ciasteczek)
- 1 rozgnieciony widelcem banan
- 1 jajko
- 100 g otrąb owsianych
- 120 g czekolady posiekanej na kawałki
- 125 g miękkiego masła z dodatkiem soli (we Francji bardzo często spotykane nazywane "demi-sel", jeśli nie macie wystarczy dodać odrobinę soli)
- 200 g mąki
- 150 g cukru trzcinowego
- pół łyżeczki proszku do pieczenia
- pół łyżeczki sody oczyszczonej

Miękkie masło ubijamy z cukrem. Dodajemy banana i jajko, mieszamy. W osobnej misce mieszamy otręby, mąkę, cukier, proszek i sodę. Dodajemy do mokrych składników. Mieszamy i na samym końcu wsypujemy czekoladę. Ciasto będzie dosyć gęste, ja mieszałam je ręką, choć bardzo się kleiło.
 Piekarnik nagrzewamy do 180 stopni. Małe kawałki ciasta układamy na blasze, w niewielkiej odległości, wprawdzie ciastka nie rosną zbytnio, ale lepiej być przezornym :)
 Pieczemy przez ok. 10 minut.





Wednesday, 21 January 2015

Francja i ja - pytania i odpowiedzi :)

źródło: internations.org
Ostatnio dostałam bardzo sympatycznego mejla z kilkoma pytaniami na temat moich przeżyć we Francji, bawiłam się przy odpowiedziach tak bardzo, że stwierdziłam, że zrobię z tego posta na blogu.
 Oto kilka kwestii dotyczących mojego życia za granicą i spostrzeżeń na temat Francji i Francuzów, jeśli macie jakiekolwiek pytania, to piszcie, chętnie odpowiem!


Jak to się stało, że jesteś zagranicą? Czym zajmowałaś wcześniej?

We Francji jestem od liceum, gdy byłam w gimnazjum usłyszałam o programie stypendialnym, który pozwalał uczniom z Opola, Krakowa i Białegostoku (miasta partnerskie Dijon) wyjeżdżać na stypendium do europejskiego liceum w Dijon i tam przygotowywać się do matury. Zaczęłam uczyć się francuskiego, wystartowałam w konkursie i udało się! :) Teraz to mój siódmy rok na francuskiej ziemi.

Co Cię zaskoczyło najbardziej po przyjeździe?
Częste strajki - autobusów, pociągów, w szkole - nauczycieli, ale też uczniów. Pamiętam, że przed reformą edukacji uczniowie organizowali "blokusy" - brama do szkoły była zablokowana kubłami na śmieci, musieliśmy przechodzić tylnym wyjściem.

Czy jest coś, czego my - Polacy możemy nauczyć się od Francuzów?
Myślę, że wielu rzeczy. Francuzi wykonaną pracę traktują bardzo serio - jeśli pójdziesz porozmawiać z nauczycielem, to na pewno nie poczujesz się, jakbyś zawracała mu głowę, uważnie ię wysłucha i postara się pomóc. Ma to też drugą stronę - mniej jest takich "kumplowskich" relacji z nauczycielami, bo wszystko jest bardzo sformalizowane.
 Uważam też, że globalnie są o wiele uczciwsi, jest tu mniej cwaniactwa. W Polsce ściąganie to np. powód do chluby "ach, tak, udało mi się, nie jestem frajer", tutaj ściąganie jest surowe karane - nawet zakazem podchodzenia do wszelkich państwowych egzaminów przez 5 lat! Nie ściągałam nigdy w Polsce i tutaj też tego nie robię, ale na pewno nie jest to coś, czym chwaliłabym się przed znajomymi, wręcz przeciwnie!
 Francuzi z szacunkiem podchodzą też do tego, co pochodzi z ich ziem - kiedyś przeczytałam, że sami nakręcają sobie gospodarkę, kupując francuskie samochody, elektronikę, wspierając francuską kulturę i jeżdżąc na wakacje do Francji - coś w tym jest!
 W kwestiach światopoglądowych są też o wiele bardziej tolerancyjni!

źródło: daily telegraph

Co łączy Francuzów i Polaków?

Jesteśmy ludźmi :) A tak serio, to nie wiem, powiedziałabym, że może skłonność do narzekania, ale to pewnie przywara wielu narodów! Może gościnność, ale w trochę innym wydaniu niż to polskie? Lubimy sobie dobrze zjeść? :)

Co myślisz o typowym, tradycyjnym francuskim jedzeniu?
mój ukochany francuski deser!
Bardzo smaczne, relatywnie zdrowe i zróżnicowane. Ciężko mówić o typowym francuskim jedzeniu, bo każdy region może pochwalić się czymś innym - w Burgundii było to boeuf bourginon, w Alzacji choucroute (coś w stylu bigosu), w Akwitanii będą to wszelkie owoce morza. Uwielbiam też francuskie wypieki, najbardziej tartę cytrynową czy wszelkie ciastka z kremami jak eklerki. Dobrze, że ceny w cukierniach odstraszają, bo bym toczyła się jak mała kulka.
 Z chłopakiem doceniliśmy francuskie jedzenie jeszcze bardziej, gdy w zeszłym tygodniu poszliśmy do wcale nietaniej restauracji w Londynie na fish&chips. Czegoś tak niejadalnego na pewno nie zaserwowaliby we Francji!

Czy zamierzasz wrócić do Polski?
Raczej nie, aczkolwiek nie wiem, czy zostanę we Francji, mam ochotę zobaczyć, jak się żyje w innym krajach.

Strasburg nocą
Jakie miejsca polecasz odwiedzić we Francji?

Nie zwiedziłam niestety jeszcze całej Francji, ale z całego serca mogę polecić miejsca, w których byłam, czy mieszkałam - Dijon i całą Burgundię, Strasburg (moje ukochane miasto, do którego bardzo chciałabym wrócić!), Lyon (mniej tłoczny od Paryża), Bordeaux (w którym mieszkam aktualnie i za którym nie przepadam, ale na wypad turystyczny jest znakomite!). No i oczywiście Paryż, ale lepiej wybrać się tam w kwietniu, maju, kiedy jest mniej turystów, a pogoda wciąż piękna.
  Polecam poczytać sobie http://interesowania.blogspot.fr/search/label/Francja , opisałam już kilka ciekawych miejsc, zwłaszcza z Akwitanii :)

Jak wyglądała u Ciebie nauka języka? Czy znajomość angielskiego wystarczy, aby się dogadać?
Francuskiego zaczęłam uczyć się w gimnazjum, a potem przez drugą i trzecią klasę chodziłam jeszcze na dodatkowy kurs w szkole językowej w moim mieście. Pozwoliło mi to opanować bazy i przejść konkurs. Najwięcej nauczyłam się jednak w ciągu pierwszych kilku miesięcy we Francji - zapisywałam nowe nieznajome słówka i uczyłam się. Teraz już mi się nie chce, choć wciąż są rzeczy w gramatyce, których nie rozumiem czy słówka, których nie znam :)
 Co do angielskiego to niestety, Francuzi są znani ze swojej niechęci do tego języka i mimo że często bardzo się starają, to ich angielski jest tragiczny (głównie wynika to z ich systemu nauczania języków, ale o tym mogłabym napisać całą książkę...)

Jak Francuzi postrzegają Polaków? Jak oni reagują, kiedy dowiadują sie, że jesteś Polką?
Dosyć szybko dowiadują się, że jestem Polką, bo wciąż słychać mój akcent, gdy mówię po francusku, więc najczęściej pierwsze pytanie, to "czy jesteś z Rosji?". Gdy mówię, że jestem z Polski, to najczęściej słyszę coś w stylu "Byłem w Polsce na wycieczce w Krakowie/Auschwitz/Warszawie" albo "kuzynka mojej babci jest z Polski" albo "mama mojego kolegi jest Polką" czyli ogólnie sympatycznie. Pytają się, jak to się stało, że tu jestem, czy lubię sobie wypić etc. :)
 Francuzi myślą stereotypowo o Polakach jako u lubiących wypić, ale np. nie sądzą, że jesteśmy złodziejami, co chyba jest częste w Niemczech.

Co Ci najbardziej podoba się we Francji ?
Jak pisałam wcześniej, lubię francuskie podejście serio. Są bardzo zorganizowani i rzeczywiście jest tutaj wiele biurokracji, ale nigdy nie miałam problemu, żeby załatwić jakąś sprawę, poza tym nie spotkałam jeszcze skrajnie niemiłych urzędników.
 Uczę się tutaj już dłuższy czas i uważam, że system szkolnictwa jest bardzo dobry. Na służbę zdrowia też nie narzekam, dużo rzeczy jest refundowanych, a do lekarza nie czeka się długo.

Za czym tęsknisz najbardziej z Polski?Pewnie nie będzie to zaskakujące, ale najbardziej tęsknię za rodziną i znajomymi! No i jeszcze za polskim jedzeniem, które tutaj trudno dostać albo jest bardzo drogie - chałwa, żurek, ogórki kiszone... :)

Sunday, 18 January 2015

Ciasto marchewkowe - carrot cake


Ostatnio gram na tablecie w głupią i pochłaniającą czas grę, która polega na prowadzeniu własnej cukierni i właśnie często w moim "menu" gości carrot cake. Gra zrobiła mi taką chętkę na to ciasto, że aż je upiekłam. Było pyszne, słodkie, soczyste, przełożone kremem ze słonego serka. A must-bake! :)

Składniki:
- dwie spore marchewki starte na tarce o małych oczkach
- 2/3 szklanki mąki pszennej
- pół szklanki ciemnego cukru
- 2 jajka
- pół szklanki oleju słonecznikowego
- dwie łyżeczki przyprawy do piernika (cynamon, imbir, gałka muszkatołowa..)
- 1 łyżeczka sody oczyszczonej
- 3/4 łyżeczki proszku do pieczenia
- 120 g mieszanki imprezowej (kupiłam w Carrefourze, były tam orzechy laskowe, kandyzowane ananasy, rodzynki i migdały. Orzechy, migdały i większe kawałki ananasów pokroiłam).

Krem: (składniki wyjmujemy kilka godzin wcześniej z lodówki, by zmiękły)
- 150 g serka do kanapek typu Philadelphia
- 3 łyżki masła
- cukier puder (zaczęłam od pięciu kopiastych łyżek, a potem dosładzałam wedle uznania)

Dekoracja: masa marcepanowa (żółta+czerwona = pomarańczowa, zielona)

Ciasto jest błyskawiczne, robione jak na muffinki.
 W jednym garnku mieszamy składniki mokre czyli jajka, olej, marchewki. W drugim suche czyli mąkę, cukier, przyprawy, sodę i proszek. Przelewamy (bądź przesypujemy) zawartość jednej miski do drugiej i krótko mieszamy, jedynie do połączenia składników. Następnie wsypujemy orzeszki i suszone owoce, znów chwilkę mieszamy i przelewamy ciasto do formy wyłożonej papierem do pieczenia. Pieczemy około 40 minut w 180 stopniach. Ciasto wyjmujemy i odkładamy do wystudzenia.



W miseczce łączymy serek z masłem (blender był tutaj bardzo przydatny!), po czym słodzimy cukrem, aż słony smak nie będzie tak bardzo dominujący. Wkładamy na chwilę do lodówki/zamrażarki, by krem nieco zgęstniał.
Ciasto przekrawamy na pół i ok. 1/3 kremu rozsmarowujemy na jednym blacie ciasta, przykrywamy drugim i wierzch smarujemy pozostałym kremem. Wkładamy do lodówki na kilka godzin (a najlepiej całą noc).

Dekorujemy wedle uznania.



Wednesday, 14 January 2015

Londyn! - dzień drugi


Drugiego dnia mojej wycieczki po Londynie świeciło piękne słońce (przeplatane chmurami, ale c'mon, nie padało!), więc karta metra poszła w odstawkę i przespacerowałam się po całym City, by w końcu wylądować na South Bank.
 Niestety, aparat już ledwie dyszał, a ja wprawdzie pomyślałam, żeby wziąć adapter i ładowarkę, ale o kablu zapomniałam, więc robienie zdjęć było naprawdę turystyczne - tylko tam, gdzie najważniejsze zabytki.
 Enjoy!







Tate Modern


Sunday, 11 January 2015

Londyn! - dzień pierwszy


Gdy w listopadzie usłyszałam "może Londyn?", przez chwilę się wahałam, bo w lutym czeka mnie podróż na drugi koniec świata, ale w końcu serce i ciekawość zwyciężyły nad rozsądkiem. Zarezerwowałam sobie loty.
 De facto dysponowałam dwoma pełnymi dobami na zwiedzenie tego magicznego miasta (i to nie tylko dlatego, że wszędzie zdawało mi się widzieć pejzaże z Harry'ego Pottera!), więc nawet nie łudziłam się, iż uda mi się wszystko zobaczyć. Odpadły muzea i wszelkie płatne atrakcje, postanowiłam przede wszystkim pochodzić (licząc na to, że pogoda będzie łaskawa) i popstrykać zdjęcia.
  Nasz hotel znajdował się rzut kamieniem od King's Cross (peronu 9 i 3/4 nie znalazłam :/), więc był dobrą bazą wypadową do odkrycia centrum.

Z samego rana pogoda mnie nie rozpieszczała, zdjęcia były brzydkie, bo ciężko posługiwać sie lustrzanką, mając jeszcze parasol i torebkę, a gdy deszcz kapie na obiektyw :(

Tutaj Chinatown:


Później przeszłam w stronę Picadilly Circus (zdjęcia potworne, więc pokażę z rundki numer 2) i Trafalgar Square (trochę lepsze):


Na Trafalgar Square znajduje się National Gallery, do której weszłam, bo dość miałam już moknięcia, chciałam się ogrzać i użyć Wifi. W końcu pobieżnie ją przeszłam, mam nadzieję, że uda mi się kiedyś wrócić, by poświęcić dziełom Rubensa tyle czasu, ile na to zasługują!


Gdy wyszłam, przestało padać, więc żwawym krokiem udałam się w stronę Big Bena!






W St James Park nie mogłam przestać zachwycać się wszechobecynymi wiewiórkami i innymi ciekawskimi stworzeniami! :)






Po obfotografowaniu tych wszystkich uroczych kreatur doszłam wreszcie pod Buckingham Palace.


Później skierowałam się w stronę Hyde Parku i stamtąd udałam się na Picadilly Circus, gdzie wcześniej deszcz moczył mi obiektyw. Tym razem świeciło piękne słońce!



Wednesday, 7 January 2015

Czytajmy więcej! - postanowienie noworoczne



Wszyscy mają jakieś ambitne postanowienia noworoczne dotyczące najczęściej wyglądu zewnętrznego czy zdrowia (dieta, palenie, ćwiczenia), a może tak choć raz po prostu postarać by się więcej czytać? :) Ja spróbuję przynajmniej jedną książkę w tygodniu, a wynikami chętnie będę się dzielić na blogu.

"Wiesz co, wstyd, żebyś od października żadnej książki nie wrzuciła." - stwierdziła moja mama i ma całkowitą rację :) Tak więc wrzucam hurtem kilka książek, by odpokutować ten ciężki grzech jakim jest nieczytanie! W przerwie świątecznej zamiast uczyć się do egzaminów (które już za niecały tydzień) namiętnie czytałam, a grudniu też "wpadło" kilka pozycji.



"Eleonora Akwitańska, królowa Francji i Anglii " Douglas Boyd
 Naprawdę nie gustuję w pozycjach czysto historycznych, opartych na faktach, bez nawet najmniejszego dialogu, ale dla tej książki zrobiłam wyjątek (bo jedna z moich najlepszych francuskich koleżanek nazywa się Eleonora, a poza tym mieszkam w Bordeaux, więc warto wiedzieć więcej). I bardzo dobrze, czytało się ją świetnie (mimo że jest dość gruba, przynajmniej na Kindle'u), dowiedziałam się w końcu więcej o historii Anglii i Francji w XII wieku i co więcej świetnie obnaża realia życia w tamtych czasach, gdzie kobiety były jedynie pieczęcią więczącą umowy, a bezsensowne wyprawy krzyżowe pochłaniały więcej ofiar z powodu wszelakiego brudu i choróbstw niż samej walki. Warto poznać historię matki Ryszarda Lwie Serce i Jana bez Ziemi, babki królów Europy i jednej z najbogatszych kobiet swoich czasów. Nie dam oceny, bo to książka historyczna.


"Miłość jest jak toskański deser", Elisabetta Flumeri, Gabriella Giacometti
  Akurat dwa dni wcześniej przeczytałam Norę Roberts (tak, przyznaję się, ale to rodzaj intelektualnego jedzenia chipsów - w dużej ilości szkodzi, w małej sprawia przyjemność), więc miałam porównanie z "królową romansideł" i tak książka wypada naprawdę dobrze. Ostatnio często zwracam uwagę na język oryginału, bo tak sobie myślę, że to ma wpływ na odbiór książki po polsku, jakoś inaczej wyglądają książki angielskie, a inaczej francuskie... (a ta jest włoska, żeby nie było niedopowiedzeń!).
 Powiedziawszy to wszystko książkę polecam tym, którzy chcą niegłupiego romansu, lubią gotować (z tyłu jest nawet rozdział z przepisami, których używa główna bohaterka, podczas czytania często cieknie ślinka!), choć bardzo jestem zawiedziona końcówką, bo nie lubię, jak z pupy wzięte zrządzenie losu nagle rozwiązuje wszystkie problemy! Ale da się przeboleć. 12/20.


"Banksy. Nie ma jak w domu", Steve Wright
 Tę książkę znalazłam pod choinką, bo Mikołaj czyta mojego bloga i zobaczył, że pisałam o Banksym tutaj (swoją drogą ma pamięć ten Mikołaj!). Mówię o mym prezencie "książka", a nie "album", bo jednak jest sporo litego tekstu i nie składa się jedynie z obrazków. Odkryłam kilka nowych, fantastycznych prac, które mi pokazały, że powinnam jeszcze więcej przeczytać i zrobić kolejną notkę o anonimowym graficiarzu :) Oceny brak, bo to jednak nie takie typowe "czytadło"

"Pan Mercedes", Stephen King
 Nie lubię horrorów. Głównie filmów, ale pełne makabry książki też nie będą moim pierwszym wyborem (choć przeczytam!). Ale to nie horror. To bardzo dobra, trzymająca w napięciu, pełna syndromu "Jeszcze tylko jedna strona!" książka sensacyjna. Gruba, ale wciąga, bohaterowie są niepokojąco ludzcy (wiecie, czasem wkurza mnie, że zachowanie niektórych ludzi w książkach jest nierealistyczne), jestem zafascynowana! 16/20.

"Sześć lat później" Harlan Coben
  Jeśli ktoś szuka książki do autobusu/pociągu/innego środka lokomocji (tylko nie czytajcie, siedząc za kierownicą!). to wszystkie "Cobeny" się nadają. Kto zna Cobena, ten wie czego się spodziewać, kto nie zna, ten powinien poznać! Dużo akcji, sporo humoru (czasem czarnego) i ironii, zawiła intryga (czasem się zastanawiamy: "tego nie da się logicznie wytłumaczyć, no chyba, że interwencją UFO!", a autor pokazuje, że da się!), do przeczytania w jeden dzień! 14/20.

A teraz zostawiam Was i zmykam do Londynu! :)

Saturday, 3 January 2015

Everything is awesome! czyli wystawa klocków Lego na Stadionie Narodowym

Kogut z Lego to mój ulubiony "eksponat" z tej wystawy
Pewnie pierwszy noworoczny post powinien być pełen wspominek/postanowień, ale dział kultura domagał się dokarmienia (już niedługo nowe książki, kochany dzialiku, dużo ich przeczytałam w te ferie, byś miał co jeść!) i choć może wystawa Lego nie jest najambitniejszym wydarzeniem kulturalnym Warszawy, to patrząc z przymrużeniem oka wrzucam go tutaj ;) <= tu jest przymrużenie oka!
  Klocki Lego są fajne, w zeszłym roku (jak to dziwnie brzmi, gdy mówi się tak o 2014!) widziałam film "Przygoda Lego" (polecam, naprawdę nie tylko dla dzieci!) i mam do nich jeszcze większy sentyment. Gdy tylko będę miała dzieci i trochę szmalu, kupię im kilka zestawów i ciekawe, kto będzie miał większą uciechę... ;)

Narodowy na Narodowym


























Ulubiony eksponat nr 2. Ciekawe jak szybko lego-pierścień się gubi?
miasteczko a la średniowieczne. Dużo budynków, detali + smoki. J'adore!



Też słyszycie tę muzykę "tam tam tam...", jak tylko widzicie Vadera (nawet w wersji Lego!)? :)
Titanic w skali 1:25

Buka rlz!