Tuesday 17 March 2015

Canberra


W tej przedziwnej stolicy Australii byłam już ponad dwa tygodnie temu, ale z braku czasu zdjęciami dzielę się dopiero teraz.
 To miasto było naprawdę dziwne. O 10-tej rano w sobotę na ulicach było pusto, jak w Opolu 1-go stycznia (dla nieznających Opola - bardzo pusto!). Gdy między jednym punktem wycieczki a drugim chciałam coś przekąsić, nagle odnalazłam mieszkańców Canberry - byli w centrum handlowym (też jak w Opolu, rany, byłam w domu! ;)).
A tak bez wyśmiewania się, to Canberra jest tworem sztucznym, od początku stworzonym z zamysłem bycia stolicą. Jest parlament (a nawet dwa- stary i nowy budynek), jest sąd najwyższy, są biblioteki, galerie, wojskowe muzeum. I tylko ludzi trochę brak... Choć ci spotkani są przemili! Muszę wspomnieć o sympatycznych paniach, które o 23 podrzuciły mnie z dworca do hostelu (bo po 22:30 autobusy nie jeżdżą... hmm.. przypomina mi to pewne miasto :)) i oszczędziły 6 km pieszej wędrówki po ciemku. Kudos! :)



Wycieczkę zaczęłam od War Memorial, muzeum poświęconego żołnierzom, którzy zginęli w australijskich wojnach. Przypomina trochę laicki kościół, bardzo spodobały mi się witraże w jednej z sal (kaplic?). Nota bene: darmowe WiFi na terenie całego muzeum!

Miasto jest podzielone na dwie części. Tutaj część bardziej mieszkalna...
Potem wspięłam się na górkę, z której pani w hotelu obiecała mi panoramę na Canberrę. Miała rację. Nie wiedziałam tylko, że wspinaczka będzie aż tak mordercza (po raz któryś pożałowałam posiadania lustrzanki), a Canberra tak mała. Ale i tak było warto.

... a tutaj bardziej administracyjna (po drugiej stronie jeziora). Z "czerwonego dywanu" można dostrzec parlament, także na drugim brzegu.
 Jeśli nawet Australia jest nam blisko kulturalnie, to na pewno nie pod względem fauny czy flory. Budząc się rano, od razu słyszę, że jestem na innym kontynencie (kruki nie robią "kra kra" tylko wrzeszczą, jak płaczące dzieci), a gdy idę do jakiegokolwiek parku, drzewa zawsze zmuszają mnie do przyjrzenia się im z bliska.


 Parlament możecie podziwiać na pierwszym zdjęciu, a tutaj widok na stary budynek parlamentu, a w oddali War Memorial i górka, na którą się wspięłam (na sam szczyt!). Gdybym widziała tę wysokość wcześniej, to nie wiem czy bym się odważyła.

Izba Sejmu. Senat wygląda identycznie, tyle że w kolorze bordo-czerwonym.
Kangur i emu czyli herb Australii.
Rozbawił mnie ten widok. Rzeczywiście, Canberra przypomina trochę pole golfowe :) Dużo zieleni i mało ludzi!


Duża część wystawy w Galerii Narodowej jest poświęcona sztuce aborygeńskiej.




Bilans? Miasto fajne, ale ze wszystkich miejsc, które do tej pory widziałam, tam bym najmniej chciała wrócić. W jeden dzień udało mi się odhaczyć większość najważniejszych punktów, ale przyznam, że przy końcu od nieustannego chodzenia nogi zaczęły już strajkować. Myślę, że 2-3 dni w Canberze wystarczą, by w pełni docenić urok tej stolicy.

No comments:

Post a Comment