Friday, 13 March 2015

The End


Obudziłam się rano, bardzo zaspana i zobaczyłam wiadomość: "Terry Pratchett nie żyje". Poczułam się bardzo źle. Mój najulubieńszy pisarz (od prawie 10-ciu lat, odkąd sięgnęłam po drugą książkę ze Świata Dysku) już nie wyda żadnego nowego dzieła, nie dowiem się, co za losy jeszcze przygotował dla Vimesa, Moista, Rincewinda, Niani Ogg czy Śmierci. W komentarzach pod tą smutną nowiną przeczytałam, że ktoś poczuł, jakby stracił przyjaciela. Też się tak czuję! Kurczę, Terry, "znaliśmy" się tyle czasu, twoje książki są jedynymi, po które sięgam z ochotą po raz 2gi, 3ci, a nawet i 10ty, dlaczego tak wcześnie opuściłeś imprezę...?!
 W moim pokoju w Opolu 70% na półce zajmują książki Pratchetta (z trzydzieście się zbierze), znajomi śmieją się, że to ołtarzyk, gdy tylko będę miała okazję to przedstawię Wam ukochane powieści ze Świata Dysku (jeśli jeszcze nie znacie), a tymczasem, w hołdzie Sir Terry'emu, kilka z moich ulubionych cytatów Śmierci (zebranych na stronie pratchett.pl), kluczowej i kultowej postaci wykreowanej przez Pratchetta. Dzięki niemu nawet koniec nie wydaje się taki straszny.

"- Czy to ten moment, kiedy całe moje życie przesuwa mi się przed oczami?
NIE TEN MOMENT BYŁ PRZED CHWILĄ.
- Kiedy?
TO MOMENT, rzekł Śmierć, POMIĘDZY PAŃSKIMI NARODZINAMI A PAŃSKIM ZGONEM."
Prawda

"– Nie ma sprawiedliwości.
Śmierć westchnął znowu.
NIE, przyznał, wręczając kielich paziowi, który ze zdumieniem stwierdził,
że trzyma nagle puste naczynie. JESTEM TYLKO JA."
Mort

"JAK SIE NAZYWA TO UCZUCIE W GŁOWIE, UCZUCIE TĘSKNEGO ŻALU, ŻE RZECZY SĄ TAKIE, JAKIE NAJWYRAŹNIEJ SĄ?
- Chyba smutek panie. A teraz..
JESTEM ZASMUTKOWANY."
Mort

"Chciałem powiedzieć - wyjaśnił z goryczą Ipslore - że na tym świecie jest chyba coś, dla czego warto żyć.
Śmierć zastanowił się przez chwilę.
KOTY, stwierdził w końcu. KOTY SĄ MIŁE."
  Czarodzicielstwo

"JESTEM ŚMIERCIĄ, A NIE PODATKAMI. PRZYCHODZĘ TYLKO RAZ."
Na glinianych nogach

" A czym byliby ludzie bez miłości?
GINĄCYM GATUNKIEM, odparł Śmierć"
 Czarodzicielstwo

"DON'T THINK OF IT AS DYING, said Death. JUST THINK OF IT AS LEAVING EARLY TO AVOID THE RUSH."
(nie znalazłam polskiego tłumaczenia, ale pokuszę się o własne: "NIE MYŚL O TYM JAK O UMIERANIU, powiedział Śmierć. PO PROSTU POMYŚL O TYM JAK O WCZEŚNIEJSZYM WYJŚCIU, BY UNIKNĄĆ TŁOKU.")
  Dobry Omen (spoza Świata Dysku)

Wednesday, 11 March 2015

Sydney Opera House


W Sydney byłam już dwa tygodnie temu, ale niestety szkolne obowiązki (i powolne WiFi) trochę mnie ograniczają w pisaniu bloga.
 Pierwszy nocleg w Sydney zarezerwowałam w młodzieżowym hostelu w dzielnicy the Rocks. Z tarasu rozlegał się wspaniały widok na port i słynną operę. Byłam nią tak zafascynowana, że z 220 dostępnych zdjęć na mojej karcie pamięci zrobiłam jej przynajmniej z 50 (nie bójcie się, tyle tutaj nie wrzucę, za wolne WiFi... :)), więc czemu nie poświęcić by temu budynkowi osobnego wpisu, w końcu obfotografowałam z każdej strony, w dzień, w nocy i nawet i o wschodzie słońca!
 I tak stojąc sobie pod nią naprawdę poczułam, że jestem na drugim końcu świata...



Sydney Opera  House jest owocem rywalizacji między Sydney a Melbourne. Miasto chciało postawić wspaniały i charakterystyczny zabytek - udało im się! Szczerze, potraficie zacytować jakieś charakterystyczne miejsce z Melbourne? Ja nawet po miesiącu mieszkania tutaj nie wiem... Ale Melbourne na pewno przoduje pod względem imprez - swoją drogą w ten weekend Grand Prix Australii w Melbourne! Będzie się działo!


 
Ciekawostki o Operze w Sydney:
- w konkursie na projekt Opery złożono 233 zgłoszenia. Wygrał architekt Jorn Utzon. Dostał powalającą nagrodę w wysokości 5000 funtów.
- budowa miała trwać 4 lata. Zaczęła się w 1959, a oficjalne otwarcie miało miejsce w 1973 (szybka matematyka :))
- opera miała kosztować 7 milionów $. Całkowity koszt wyniósł 104 miliony $.
- hala koncertowa może pomieścić 2679 osób.
- przykładowe ceny biletów to od 44$ do 330$ na operę Madama Butterfly (właśnie sprawdziłam program na marzec, i tak, opera nazywa się "Madama..", a nie "Madame")



To co, wybieracie się do Sydney? :)

Monday, 9 March 2015

Muffinki jak pączki



Wiem, że już jest post i pączki piekło się spory czas temu, ale kto by się tym przejmował... :) Małe, słodkie, proste i mniej kaloryczne od swych smażonych krewnych. Jeśli jesteście za leniwi na robienie cupcakesów, ale za ambitni na podanie zwykłych muffin, to na pewno muffinko-pączki są dobrym kompromisem!
Przepis z Moich Wypieków, przetestowany przeze mnie już wiele razy. Polecam!

Składniki:
1 i 3/4 szklanki mąki pszennej
1,5 łyżeczki proszku do pieczenia
łyżeczka przyprawy do piernika
1/3 szklanki oleju
3/4 szklanki cukru
1 jajko
3/4 szklanki mleka

Posypka:
60 g roztopionego masła
1/2 szklanki cukru
1 łyżka przyprawy do piernika


W jednej misce wymieszać suche składniki (czyli mąkę, proszek, sól, cukier, gałkę, cynamon), w drugej olej,  jajko i mleko. Mokre składniki wlać do suchych i mieszać widelcem tylko do połączenia się składników. Przelać do foremek.
 
Piec w 180ºC przez 20 - 25 minut, aż włożony w środek patyczek będzie suchy, a muffiny złociste. Jeszcze ciepłe wyjąć i obtaczać w roztopionym maśle, a następnie w cukrze z cynamonem (uwaga, łatwo się oparzyć!).

Zostawić do wystudzenia, a potem zajadać ze smakiem :)


Thursday, 5 March 2015

Great Ocean Road - 2


Oto druga, jeszcze piękniejsza część relacji z wycieczki Great Ocean Road.

W tej zatoce można było poczuć się jak na rajskiej plaży (szkoda tylko, że zabrakło mi odwagi, by wejść do tej zimnej wody!). Wbrew pozorom fale były duże i mimo najszczerszych starań nogawki miałam mokre do kolan.

W Australii można znaleźć wiele dość nietypowych tabliczek. Większość z nich dla przeciętnego Europejczyka wygląda na jakiś żart (w stylu "Uwaga, kangury!"), ale najczęściej żartami nie są, ta tutaj przypomniała mi, że Australia słynie z 72 niebezpiecznych gatunków (a kangury są jednym z nich!).




Tutaj naturalna rzeźba zwana London Bridge (skąd ta nazwa? Wystarczy spojrzeć na tabliczkę, jak wyglądała kilka lat temu... choć do London Bridge wciąż mu daleko!).
 Chris, nasz przewodnik ("come with me, my bus it's a party bus!" :)), opowiedział nam ciekawą historię związaną z zawaleniem się tego "mostu" w 1990. Wcześniej nikt nie przypuszczał, że woda może mieć tak destrukcyjny wpływ na solidnie wyglądającą strukturę i wycieczki szkolne i te wcale nieszkolne łaziły sobie tam i z powrotem z jednego brzegu na drugi. W momencie zawalenia się skały akurat jedna wycieczka pełna dzieciaków zeszła z mostu, podczas gdy bliżej niezidentyfikowana para weszła na skałę. Opatrzność chroniła wszystkich, bo byli na twardym gruncie, gdy kamień runął do wody. Para ugrzęzła na "wyspie". Opiekunka dzieciaków zawiadomiła kogo trzeba, ale w tamtych czasach służby ratunkowe nie dysponowały helikopterami, mieli je już za to podopieczni 10tej muzy. Telewizja przyleciała więc ratować nieszczęśników, uradowana wizją wywiadów z nimi i emocjonującego reportażu. Lecz gdy tylko para znalazła się na lądzie, czmychnęła jak najdalej od kamer i nie chciała żadnej sławy. Dziennikarze nie dali jednak spokoju i gdzie się dało publikowali zdjęcia nieszczęśników, licząc na jakiegoś gorącego newsa. I trafili. Zadzwoniła do nich kobieta z Ameryki, która w uratowanym mężczyźnie dostrzegła swojego świeżo poślubionego małożonka. Tyle że to nie z nią wybrał się na wycieczkę... Oprócz rozwodu mężczyznę i towarzyszącą mu partnerkę czekało zwolnienie, bo mieli być w delegacji... Choć moim zdaniem te wszystkie nieszczęścia i tak nie wyrównały niesamowitego farta jakiego mieli w momencie, gdy zawaliła się skała! :)
 Oto historia London Bridge (nazywanego aktualnie London Arch).


Sunday, 1 March 2015

Luty na Instagramie/ Instagram's pics in February


Dzisiaj wróciłam z kilkudniowej podróży po Sydney, Blue Mountains i Canberrze, więc na pewno będzie temat na wiele postów (bo niekażdy ma okazję przedzierać się przez busz, widzieć z bliska Operę, której nota bene napstrykałam ponad 100 zdjęć czy też być w najdziwniejszej stolicy świata), a tymczasem prezentuję kilka zdjęć, które wrzuciłam na Instagrama w lutym. Wciągnęłam się co nieco, efekty po nałożeniu filtra na zdjęcie są zaskakujące i nawet moim tabletem da się zrobić ciekawe ujęcia.
 Mój profil możecie znaleźć tutaj, zaglądajcie w marcu!

Today, I got back from my trip to Sydney, Blue Mountains and Canberra, so stay tuned, the posts are coming soon (and, my Lord, they will be good - I took hundred pictures of the Opera House, I explored the bush and I visited the strangest capital in the world!). In the meantime, here are the pics from my Instagram account, I love these strange effects when you apply a filter on a pic, even with my poor tablet you can get some great shots!
Here is my Instagram account, follow me! :)

Luty w Australii = lato, więc grzechem byłoby nie skoczyć na plażę. W Melbourne znajduje się kilka miejskich plaż, ja akurat wybrałam się na Elwood Beach, do której nie dojeżdża bezpośrednio tramwaj (ale dzięki czemu jest trochę mniej ludzi!).

February in Australia equals summer so it would be a shame not to swim in the ocean! There are a few beaches in Melbourne, I chose the Elwood Beach which you cannot reach by tramway (but which, on the other hand, is less crowded!).






Nie ma to jak taplanie się w wodzie w lutym! Słońce jest jednak bardzo zdradliwe bo po 20 minutach w wodzie miałam spalone plecy.

It's nice to be in the water in the middle of the winter. One should be however aware of the sun, after 20 minutes in the water my back was burnt! Don't forget the sunscreen!






 A tak oto wygląda mój uniwersytet, robi wrażenie, prawda? Lekcje zaczynam już jutro!
My university looks pretty impressive, doesn't it? My classes start tomorrow, I cannot wait!


Melbourne to miasto, w którym cały czas coś się dzieje, w zeszłym tygodniu była to Biała Noc, teraz kończy się właśnie Chiński Nowy Rok, festiwale poganiają jeden drugi, a co środę na Victoria Market można zrobić zakupy i posłuchać muzyki na wieczornym targu.

Many things happen in Melbourne all year long, last week it was the White Night, right now it is the Chinese New Year, there are a lot of concerts and every Wednesday evening you can do a small shopping or listen to the music on the Queen Victoria Market.

Wycieczka Great Ocean Road jest chyba najbardziej malowniczą na świecie. Już za kilka dni wrzucę resztę zdjęć, z jeszcze piękniejszymi krajobrazami!
 Great Ocean Road is probably the most beautiful trip you can take in the world. In a few days I will put more pictures with even more wonderful landscapes!



Dopiero widząc z bliska Operę w Sydney, poczułam, że naprawdę znajduję się na drugim końcu świata. Wow!
 Seeing the Opera House in Sydney made me finally feel that I'm on the other side of the world. Amazing!









Widok na Sydney nocą.
Sydney by night!










Nie wiem, co autor chciał powiedzieć przez to dzieło, ale wydało mi się zabawne. Tak samo jak Canberra, stolica ogromnego kraju, w której nie dzieje się nic szczególnego!

I don't know what the author of this piece of art wanted to say but I found it rather funny, as Canberra, the capital of a huge country where nothing special happens!


Miłego dnia!
Have a nice day!

Monday, 23 February 2015

Sernik z malinami


Jutro wybieram się na zaplanowaną w ostatniej chwili wycieczkę do Sydney (chciałam na rafę koralową, ale niestety w północnej Australii pogoda nie sprzyja nurkowaniu), więc nie wiem, jak będzie z dostępem do komputera, więc jeszcze przed wyjazdem dzielę się z Wami przepisem na sernik, który robiłam chyba z miesiąc temu. Zdjęcia cykałam pośród wszechobecnego chaosu przeprowadzki, ale grunt, że było dobre światło! :)
 Smacznego, a ja tymczasem idę pakować plecak!

Składniki:

Spód:
-200 g speculoos
- 80 g masła
Masa serowa:
- 250 g mascarpone
- 300 g serka typu philadelphia
- 4 jajka
- cukier (2/3 szklanki lub więcej, wedle uznania)
- ekstrakt waniliowy
- ok. 300 g malin (u mnie mrożone)

Przygotować spód. Speculoosy zmielić na pył, dodać rozpuszczone masło, wymieszać aż powstanie "mokry piasek", wyłożyć nim spód i boki formy, wstawić do lodówki.
W międzyczasie przygotować masę. Wszystkie składniki oprócz malin zmiksować razem. Przelać połowę masy na schłodzony spód, wyłożyć połowę malin, delikatnie zalać resztą masy (część wypłynie na wierzch), wyłożyć resztę malin.
 Piec w kąpieli wodnej (czyli brzegi i spód formy szczelnie owinięte folią aluminiową i forma włożona do większego żarodpornego naczynia wypełnionego wrzącą wodą) w 180 stopniach przez ok. 50 min. Jeśli wierzch się przyrumienia należy zakryć go folią. I pamiętać o regularnym dolewaniu wody do kąpieli! :)

Saturday, 21 February 2015

Great Ocean Road - 1


Great Ocean Road to jedna z najbardziej widowiskowych atrakcji stanu Victoria. Po czwartkowej wycieczce już wiem, że zwiedzenie jej w jeden dzień polega jedynie na wsiadaniu i wysiadaniu z autobusu po czym jeździe bardzo krętymi i wąskimi dróżkami (chwała Bogu, że moja choroba lokomocyjna się nie odezwała), ale szczerze mówiąc widoczki były tego warte!
 Budowana po pierwszej wojnie światowej przez wracających żołnierzy, droga ta ciągnie się wzdłuż wybrzeża przez prawie 250 km i przechodzi przez wiele parków narodowych.
Nasz przewodnik był niesamowity i od początku do końca tryskał energią i dowcipami, dzięki niemu dowiedziałam się mnóstwo ciekawych rzeczy o koalach, lokalnych atrakcjach i życiu w Nowej Zelandii (bo przewodnik był Kiwi - tak Australijczycy nazywają Nowozelandczyków)


Koale to nie misie (zostały tak błędnie nazwane przez Brytyjczyków w latach 50). Wraz z leniwcami są najleniwszymi stworzeniami na ziemi, przez 4 godziny w ciągu dnia jedzą, a przez resztę śpią, wynika to między innymi z tego, że eukaliptus, który ochoczo szamają jest bardzo ubogi we wszelkie kalorie. Są też niesamowitymi indywidualistami, mama-koala nie przejmie się jeśli dziecko-koala spadnie z jej grzebietu, a w ogóle poczęcie potomstwa to historia bardziej nadająca się do zgłoszenia na policję niż na film miłosny. Na zdjęciu udało mi się uchwycić drapiącego się koalę, później wrócił do spania.

W Koala Kafe, gdzie zatrzymaliśmy się na lunch (i oglądanie koali, oczywiście) pełno było różnobarwnych papużek. Oszczędzę Wam zdjęcia z jedną z nich na mojej głowie, nie wiem dlaczego łepetyny wydały im się tak atrakcyjnym miejscem do siedzenia.

Piękne plaże i ogromne fale to raj dla surferów.



 W programie mieliśmy także przechadzkę po buszu, ale był to busz bardzo turystyczny, bo składał się z jednej pętli, na której nie można było się zgubić.
Zapraszam na dalszy ciąg już niedługo!