Saturday 5 July 2014

Tarta cytrynowa



Słodycz i kwasota. Idealne połączenie. Ciasto, przez które musiałam się odchudzać całe wakacje po pierwszym roku we Francji. W roli głównej: kruche, cytryny, beza i stary emaliowany garnek :)

Składniki:

 Ciasto: 
125 g masła, 250 g mąki, 1 żółtko, 30 g cukru

 Budyń cytrynowy (lemon curd):
sok z trzech cytryn, 2 żółtka, 1 całe jajko, 150 g cukru, 50 g śmietanki 30%, 1 łyżka mąki ziemniaczanej, 50 g masła

Beza włoska: 200g + 50 g cukru, 50 ml wody, 3 białka (pozostałe po cieście i lemon curdzie)




Przygotowujemy ciasto: zimne masło kroimy na małe kawałki, dodajemy mąkę, żółtko i cukier i zagniatamy aż wszystko zbije się w jedną kulę. Moje ciasto kruszyło się, więc dodałam 2 łyżki wody. Kulę owijamy folią i wrzucamy do lodówki na conajmniej pół godziny. Po tym czasie wyjmujemy, wałkujemy i przekładamy do formy (u siebie nie mam wałka, więc po prostu wyklejam formę małymi kawałkami ciasta). Nakłuwamy widelcem i znowu wkładamy do lodówki (ja włożyłam do zamrażalnika na pół godziny). W tym czasie nagrzewamy piekarnik do 200 °C.



Zawsze olewałam fazę chłodzenia ciasta i nigdy nie wychodziły mi boki ciasta (spływały w dół), ale u pani Doroty na Moich Wypiekach przeczytałam, że jeśli ciasto nie przeżyje szoku teperatur to masło się rozpuści zanim zdąży się upiec, dlatego teraz grzecznie wsadziłam je do zamrażarki przed pieczeniem.
Przed wsadzeniem do piekarnika należy wyłożyć na wierzch papier do pieczenia i na to sypnąć czegoś ciężkiego (u mnie suchy makaron, bo fasola była za droga, żeby ją tak marnować :) ).
Pieczemy 15 minut z papierem, wyciągamy, zdejmujemy papier i potem dopiekamy aż się zezłoci (u mnie kolejne 15 minut).






Budyń prostszy być nie może: mieszamy razem wszystkie składniki oprócz masła i zagotowujemy na wolnym ogniu, ciągle mieszając (dobrze, że nie poszłam dzisiaj na siłownię, bo moje ramię by chyba odpadło). Gdy budyń zgęstnieje, zdejmujemy z ognia i dodajemy masło, które zacznie się rozpuszczać. Mieszamy i wykładamy na schłodzony spód od tarty.



Hm, beza włoska jest super, ale trudna do wykonania bez termometru cukierniczego (niestety mój został we Francji, I miss it so much). Spróbowałam jednak i nie było źle. Zagotowujemy wodę z 200 g cukru, nie mieszając ani razu (dzięki mamo za wsadzenie mi łyżki i porządne wymieszanie!). Gdy pojawią się pierwsze bąbelki w syropie, zaczynamy ubijanie białek z odrobiną soli aż do otrzymania lśniącej piany. Dodajemy wtedy powoli 50 g cukru i ubijamy dalej. Kiedy tylko syrop osiągnie temperaturę 117 °C (soft ball stage, syrop całkiem przezroczysty, nieskarmelizowany, ale już dosyć gęsty) wlewamy strumyczkiem do wciąż ubijających się białek (przydaje się mikser z misą, który ubija za nas). Ubijamy aż do wystudzenia się bezy.




Wykładamy bezę na schłodzony lemon curd i zapiekamy w piekarniku rozgrzanym do 200°C przez dosłownie kilka minut! Nie wolno odchodzić od piekarnika, moja beza zwęgliła się po 3 minutach, więc uczmy się na błędach (najlepiej cudzych :) ) ! Zdjęłam i zapiekłam jeszcze raz, tym razem patrząc co 20 sekund, czy wszystko jest w porządku.

Zajadamy ze smakiem (i kwaśną miną) :)






No comments:

Post a Comment